Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z profesorem Tadeuszem Niedźwiedziem, kierownikiem Katedry Klimatologii Uniwersytetu Śląskiego

Katarzyna Piotrowiak
fot. Marzena Bugała.

W jednym z komunikatów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, opisującym sytuację na południu Polski w momencie, gdy woda przerywała wały, z przerażeniem zauważono: "mieliśmy do czynienia nie z intensywnym deszczem, lecz prawdziwym kataklizmem". Jak często południowa Polska walczyła z wielką wodą w przeszłości? Czy zdarzały się już w tej części kraju większe kataklizmy?
Jeśli weźmiemy pod uwagę wielkie wezbrania na Wiśle, to tegoroczne było rzeczywiście największym w powojennej Polsce. Kiedy do Krakowa zbliżała się fala kulminacyjna, dane wodowskazu Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Bielanach pokazywały o godz. 22 we wtorek niemal 957 cm. To było bardzo duże przekroczenie stanu alarmowego. W stanie kulminacyjnym Wisłą płynęło 2330 metrów sześciennych wody na sekundę.

A w porównaniu z wielką powodzią, która dotknęła Polskę w 1997 roku?
Wtedy koncentracja opadów miała miejsce w źródłowym odcinku Odry. Potężne masy powietrza niosące ze sobą opady weszły od północy w Bramę Morawską. Skomasowały się na zboczach Sudetów i Beskidu Śląskiego. To była nieporównywalna sytuacja, dlatego, że tym razem centrum tych opadów znalazło się między Beskidem Śląskim a Sądeckim, czyli od Cieszyna aż po Nowy Sącz, a cały obszar opadowy objął obszar od Opola po Rzeszów. Nie było to jednak nadzwyczajne zdarzenie pogodowe, można wręcz powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z klasyczną sytuacją synoptyczną.

Czy to oznacza, że również przewidywalną?
Oczywiście. Tego typu groźne powodzie zdarzają się od zawsze. Dokumentację liczbową na ten temat mamy jednak dopiero od dziewiętnastego wieku. Z tych najstarszych notatek wynika, że w ciągu jednego stulecia zdarzało się nawet od dwudziestu do trzydziestu takich nagłych wezbrań w rzekach. W 1903 i 1934 zalało Kraków. Wtedy po Starym Mieście mieszkańcy nawet łódkami pływali. Kolejne ważne daty, to 1958, 1960, 1970 i 1980.

Średnio co dziesięć lat. Widzi pan w tym jakąś zależność?
Nieszczególnie, bo między 1982 a 1997r. przerwa była dłuższa. Powodzi nie było, więc jakoś zapomniano o wielkich opadach. Otrzeźwienie przyszło jednak bardzo szybko, no ale było za późno. Dlatego wtedy nas tak to zaskoczyło. Po prostu nie byliśmy przygotowani na taką wielką wodę. Obecnie jest niewiele lepiej. Pierwsze ostrzeżenia Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej pojawiły się już tydzień temu w piątek. Ostrzegano, że od poniedziałku do środy może być groźnie.

Klasycznie groźnie jak wynika z obserwacji pana profesora. Dlaczego?
Tego typu powodzie zdarzają się najczęściej w Polsce południowej, głównie w dorzeczach Odry, Wisły i Sanu, rzadziej na północy kraju. Ma to związek z przesuwaniem się niżu barycznego znad Morza Śródziemnego. W ubiegłym tygodniu taki niż powstał nad Włochami, a sytuacja pogodowa umożliwiła mu wędrówkę w naszą stronę. Już w dziewiętnastym wieku niemiecki klimatolog Wilhelm Jakob Van Bebber zasłynął jako obserwator i twórca szlaków niżów, obecnie znanych jako tory niżów Van Bebbera. Co ciekawe, jego ustalenia są nadal w dużej mierze bardzo aktualne. To właśnie on zauważył, że jeden z niżów, który określił jako Vb, przemieszcza się zawsze określoną trasą, najczęściej przez Węgry, Słowację czy Czechy, gdzie także odnotowuje się bardzo groźne powodzie. Tym razem było podobnie, tyle, że zamiast przez Przełęcz Użocką w Karpatach, niż Vb pojawił się koło Lwowa. Zajął Ukrainę oraz Białoruś i natknął się na wyże z cieplejszymi masami powietrza ulokowane nad Rosją i Finlandią, które nie przepuściły go dalej, co spowodowało, że nie miał szansy zwyczajnie się rozmyć. Nie po raz pierwszy zdarzyło się, że ów niż narobił nam kłopotów. Jak wynikało z obserwacji Van Bebbera Vb "stoi" w miejscu od 3 do 5 dni.

I to jest przyczyną katastrofalnych powodzi, które zatapiają domy, stodoły, mosty, przerywają wały, niszczą całą infrastrukturę komunikacyjną i rujnują ludzi?
Muszą zaistnieć jeszcze dodatkowe czynniki. Otóż, kiedy niż zatrzymał się koło Lwowa, zetknął się z napływającymi od północy masami powietrza odpowiedzialnymi za silne wiatry, które jak pamiętamy zostawiły za sobą połamane gałęzie, a nawet poprzewracane drzewa. Te masy powietrza napierały nad Karpaty, ale, że po drodze był łańcuch górski i nieruchomy niż, musiały się unieść do góry. Chmury zaczęły się spiętrzać bez końca, powstała potężna powłoka chmurowa, która rozpostarła się nad całą Polską. Takie chmury, których wysokość może sięgać nawet do 10 km w górę, zawierają ogromne ilości wody. Ale... to nie wszystko, bo wyobraźmy sobie, że niż wiruje, a powietrze wokół niego krąży w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i zasysa po kolei: a to ciepłe masy powietrza znad wschodniej Europy, a to chłodniejsze znad zachodniej. Kiedy u nas lało, na Litwie i Łotwie było %0728 stop. C. Kontrast termiczny był ogromny i katastrofa powodziowa pewna.

W Zakopanym spadł nawet śnieg. Czy to za sprawą tego niżu?
Tak, ale akurat w tym wypadku opady śniegu to nawet lepiej dla mieszkańców, bo część wody została po prostu zatrzymana w pokrywie śnieżnej w Tatrach. Potem powoli się to wszystko stopi i spłynie już znacznie spokojniej. Opady w maju to konieczność, ale zwykle przynoszą je niże znad Atlantyku, jednak pojawienie się katastrofalnego niżu Vb, powodującego spiętrzanie się chmur i takiej intensywności opadów, to już zupełnie inna sprawa. Górale mówią na niego "trzydniówka", chociaż być może dokładnie nie wiedzą, skąd się bierze. W 1997 roku niż Vb był bliżej Polski, a dokładnie koło Przemyśla.

Czy marcowa erupcja islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull, który zbudził się po 187 latach mogła mieć wpływ na zmianę pogody. Coraz częściej pojawiają się opinie, że nie można lekceważyć ilości pyłu wulkanicznego, jaki dostał się do atmosfery. Czy to prawda, że wulkan miał coś z tym wspólnego?
Na powódź miał raczej niewielki wpływ. Z tego, co wiadomo, to jedynie na początku XIX wieku, kiedy wybuchł wulkan Tambora w Indonezji, pył wulkaniczny dostał się do stratosfery na wysokość 20 km i wpłynął na zmianę pogody, osłabiając promieniowanie słoneczne. To jeden z nielicznych takich przypadków. Lato 1816 roku było wyjątkowo chłodne, ale w tym wypadku nie ma podstaw, żeby zrzucać winę na islandzki wulkan.

Ale w tym roku było niewiele słonecznych dni, niebo jest bez przerwy zachmurzone, ciągle pada deszcz. Kiedy ostatnio mieliśmy słoneczny dzień bez deszczu?
Ostatni był 30 kwietnia, a w maju jak dotąd żadnego. Jedynie Finowie mieli się z czego cieszyć, odnotowano u nich nawet 30 stop. C.

Grunt jest bardzo nasączony wodą. Czy w najbliższym czasie coś się zmieni?
Sytuacja ustabilizuje się. Trzeba jednak być cierpliwym, bo tym razem ilość opadów przeszła wszelkie oczekiwania. W przypadku Bielska-Białej został pobity dotychczasowy rekord opadów. W niedzielę suma dziennych opadów wyniosła 163 mm, w samych górach przekroczyła 180 mm.

Pojawiły się informacje, że woda nie może parować, bo jest za chłodno. Czy w przypadku powodzi temperatura powietrza ma znaczenie?
Wilgotność była bliska 100 proc. W takich warunkach nie ma mowy o parowaniu. W powietrzu było tyle wilgotności, ile może się w nim maksymalnie pomieścić, a nadmiar się po prostu skrapla. Przez te trzy feralne dni, czyli od niedzieli do wtorku, w Beskidach spadło 400 mm deszczu. Jeśli przyrównamy to do rocznej sumy opadów w Katowicach, która wynosi 690 mm rocznie, to rozmiar katastrofy jest oczywisty. Wiem, że trudno sobie wyobrazić ten ogrom wody, jaki spadł w ciągu tych kilku dni. A więc przeliczmy: 400 mm, to 400 l wody na każdy metr kwadratowy. Zwykłe wiadro pomieści ok. 10 l, czyli moż-na powiedzieć, że na każdy metr kwadratowy spadło 40 wiader wody. Jak wynika z dokumentacji synoptyków, zdarzały się już większe su-my opadów, na przykład na %07Hali Gąsienicowej 30 czerwca 1973 roku spadło w ciągu doby 300 mm, a pod koniec dziewiętnastego wieku w Sudetach 340 mm.

Za sprawą powodzi liczba długoterminowych prognoz pogody mnoży się w szybkim tempie, ze względu na zbliżające się wakacje. Prognozy są jednak sprzeczne, bo jedni synoptycy mówią o nieustającym deszczu, a inni spodziewają się fali tropikalnych upałów. Jak mamy planować wakacje w tym roku?
Na wakacje trzeba jechać, ale oczywiście warto mimo wszystko obserwować krótko- i średnioterminowe prognozy pogody. Najlepiej się sprawdzają z wyprzedzeniem nie przekraczającym tygodnia.

Jakie będzie tegoroczne lato?
Na razie nie ma żadnych podstaw, żeby stwierdzić, że będzie chłodne i deszczowe. Scenariusze mogą być różne. Najbardziej prawdopodobne jest, że skoro było tak zimno przez te trzy miesiące, to dla zachowania równowagi w przyrodzie lato będzie cieplejsze. W końcu powietrze jest w ciągłym ruchu. Pogoda jest bardzo zmienna, a nie jak się niektórym wydaje, ustabilizowana. Nie można jednak wykluczyć, że scenariusz z niżem Vb nie powtórzy się znowu. To się już kiedyś zdarzało. Najstarsze informacje można znaleźć w starych kronikach. W jednej z nich opisuje się powódź z czerwca 1534 roku w Krakowie. Zagrożenie było spore. Woda pozrywała cztery mosty, poprzewracała wiele domów, wdarła się do kościołów. Do dzisiaj po tej tzw. powodzi świętojańskiej w niektórych kościołach zachowały się znaki zasięgu wielkiej wody, nawet przy ołtarzach.

Czy w kontekście zmian klimatycznych tegoroczna powódź jest jakąś wskazówką dla klimatologów?
Zdania jak zawsze są podzielone. Pewna grupa hydrologów uważa, że dynamika atmosfery jest coraz większa i takie powodzie mogą powtarzać się częściej, ponieważ ich sprawcą są kontrasty termiczne, czyli nagłe zetknięcia się chłodnych i ciepłych mas powietrza. Inna grupa podeszła do tej kwestii statystycznie. Po prostu policzyli powodzie i doszli do wniosku, że nie widać zauważalnego wzrostu częstości występowania takich zdarzeń, dlatego nie można stwierdzić niczego jednoznacznie. Mnie jednak martwi zupełnie coś innego. Mam na myśli wtórne zagrożenia w Karpatach.

Co jeszcze może się wydarzyć?
Karpaty zbudowane są z tzw. fliszu, czyli skał osadowych, w tym piaskowca i warstwy łupków. Łupki nie przepuszczają jednak wody. Po nasączeniu skał wodą, może dojść do osuwisk na nachylonym terenie. Takie tragiczne w skutkach zdarzenia obserwowano kilka lat temu we Włoszech, ostatnio na Haiti i w Ameryce Południowej. Osuwiska w Karpatach bardzo często są następstwem silnych opadów. Pierwsze informacje docierają już do nas z Czorsztyna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto